Mówią, że kominiarz przynosi szczęście. Tak, bo zapobiega nieszczęściu – mówi Katarzyna Niewiadomska. Dla niej najważniejsze jest poczucie odpowiedzialności. Wie, że jest potrzebna.
Z zawodu ślusarz mechanik. Choć jak większość koleżanek marzyła o pracy w handlu lub fryzjerstwie…
– Takie były czasy. Jak nie można było sobie załatwić praktyk, a ja chciałam iść bardzo do handlu albo na fryzjerkę, to zostawało, co zostawało. Była szkoła samochodowa w Grodzisku Mazowieckim na Kilińskiego i zawodówka ucząca na ślusarzy mechaników.
Pani Kasia wspomina, że praktyki szkolne miała w MIFAM-ie w Milanówku. Pracowała na tokarkach, frezarkach. MIFAM był kiedyś wiodąca fabryką w produkcji narzędzi chirurgiczno-dentystycznych, igieł iniekcyjnych. Po transformacji ustrojowej fabryka upadła, a dziś w jej miejscu stoi supermarket.
Jak zaczęła się prywatyzacja tata pani Kasi – mistrz kominiarki z 50-letnim stażem otworzył firmę. Pomagała. Pracowała w biurze. Równolegle pracowała w Lidlu na Okrzei. W pewnym momencie miała praktycznie na dwa etaty – rano u taty, po południu w sklepie. W Lidlu szybko awansowała. Została kierowniczką. Lubiła tę pracę. Lubiła kontakt z ludźmi. Ale były też i koszty:
– Praktycznie nie widzieliśmy się z mężem.
Bałam się, że kobietę usadzą
Postawiła wszystko na jedną kartę i otworzyła własną firmę. Początkowo działała na uprawnieniach taty. Łatwo jednak zrobiła dyplom czeladnika.
– Egzamin w większości jest praktyczny. Czyszczenie kominów w pełnym umundurowaniu. Zdawaliśmy w Piotrkowie Trybunalskim i Tomaszowie Mazowiecki. Teoretyczny w Skierniewicach.
Jednak już z decyzją o przystąpieniu do egzaminów na mistrza kominiarstwa zwlekała.
– Bałam się. Bałam się facetów. Bałam się, że kobietę usadzą. Nie wiedziałam też, jak podejdzie do tego mój tato. Mam brata. Jest mistrzem kominiarskim. Jak to u nas w rodzinach kominiarskich. Ale nie wiedziałam, czy tacie spodoba się, że i ja chcę. Do dziś nie wiem. Choć jak o mnie teraz opowiada, to z dumą.
Biorę odpowiedzialność za te domy
Zawsze zależało pani Kasi na opinii taty. Tata dał jej zawód. Jej i bratu. Nauczył podejścia do klientów.
– Mój tata na swoim egzaminie mistrzowskim czyścił piec, gdzie był pieczony chleb, gdzie palono węglem, drzewem. My mamy przewody powietrzno-spalinowe. Przepisy prawa budowlanego muszę śpiewać obudzona o każdej godzinie w nocy. Ale mimo że tata nie ma tej wiedzy, której dziś się wymaga, jest mi potrzebny. Nauczył mnie kultury i szacunku do klienta. To ja jestem dla ludzi, a nie oni dla mnie. W Żyrardowie mam 300 budynków pod opieką. Biorę odpowiedzialność za te domy.
Kominiarstwo to trudny zawód. Wielu mężczyzn, którzy przychodzą do niej do pracy, nie zostaje długo.
– Im się wydaje, że to proste – wziąć linę, szczotkę, wejść na dach, puścić i koniec. To nieprawda. Trzeba wiedzieć, gdzie jest przewód kominowy, jak go wytyczyć, jakie rury włożyć, jeśli robimy piece gazowe. Trzeba być na bieżąco z nową technologią. Bezpieczeństwo ludzi jest w naszych rękach. Czy to chodzi o wentylację, czy przewody spalinowe od piecyków gazowych, czy te nasze domowe, jak u nas w Żyrardowie. Obserwuję Żyrardów od 3 czy 4 lat. Już jako mistrz. I nie boję się spać, że mnie straż obudzi i powie, że się palą sadze, że się coś stało. Ja wiem, że te kominy są w porządku.
Płakałam ze szczęścia
Pani Kasia nie umie sobie wystawić kartki „czynne od do”. Klienci są ważni. Jak ją ktoś o coś prosi, to rzuca wszystko, no bo trzeba. I nie wyobraża sobie innej pracy. Rodzina się śmieje, że nawet jak jadą na wakacje, to trzeba mówić „opuść tę głowę”, bo patrzy tylko na kominy.
– W Albanii nie miałabym za bardzo co robić, bo tam nie ma odbioru budynków, jak u nas. Jedną kondygnacje buduje jedno pokolenie. Drugą kondygnację, drugie pokolenie. Nie ma komu odebrać – śmieje się.
Ale na przykład we Włoszech już pracowałaby chętnie. Ze wzruszeniem wspomina Międzynarodowe Święto Kominiarzy w Santa Maria Maggiore, gdzie z grupą polskich kominiarzy brała udział w uroczystościach.
– To było coś pięknego. Pojechaliśmy tam z mężem, jak jeszcze byłam czeladnikiem. Płakałam ze szczęścia. Gdy szliśmy przez miasto, w mundurach, to oni nas witali tak, jak ludzie witają jakichś dostojnych gości. Nawet nie wiedziałam, że tak można celebrować kominiarstwo.
To dla pani Kasi ważne. Pamięta tatę, gdy „poszedł do kominiarzy”. Wstydził się, kiedy zakładał mundur. Wtedy tej pracy nie szanowano.
– Ludzie myśleli, że nasz zawód zginie. I rzeczywiście idą czasy, że nie będzie węgla, ale kominiarstwo będzie. Nie ma domu bez komina. Ten zawód się unowocześnia. W Żyrardowie pali się jeszcze węglem, ale jak jedziemy na przeglądy do Warszawy, do dzielnic takich jak Wilanów, to to jest już inny świat. Muszę się ciągle uczyć.
Dwanaście kobiet
Kobiet w tym zawodzie jest mało. Znają się dobrze. Utrzymują ze sobą kontakt.
– Jest nas w zasadzie koło dwunastu. Wiemy o sobie wszystko. Mamy się na fejsie. Spotykamy się. Widzimy się co roku, na święcie kominiarskim. Co roku gdzie indziej. Poznań, Warszawa, Gdańsk. Ludzie myślą, że nam kobietom jest trudniej w tym zawodzie. Dziwią się, że kobieta wejdzie na dach, że ma tytuł mistrzowski.
Trudno uwierzyć, kiedy patrzy się na panią Kasię, że ta delikatna, otoczona w swoim biurze zwierzętami i mnóstwem ozdobnych figurek kobieta ceni i lubi ryzyko.
– Skakałam na bungee. Lubię adrenalinę. Chciałabym jeszcze skoczyć ze spadochronem. Na razie mąż nie pozwala, ale zrobię to – śmieje się.
Co jest najważniejsze w zawodzie?
– Najważniejsze dla mnie jest poczucie odpowiedzialności. Wiem, że jestem potrzebna. Mówią, że kominiarz przynosi szczęście. Tak, bo zapobiega nieszczęściu.
Autorka: Beata Kwiatkowska
Zdjęcia: Wojciech Lipiński
Materiał powstał w ramach działań Stowarzyszenia Nasze Imaginarium „Rzemieślniczki i rzemieślnicy Żyrardowa”